poniedziałek, 22 lutego 2016

Powrót nr XXXCMII

Siema!! (bynajmniej nie takie siema na pożegnanie w stylu Offsiaka)

Znowuż nie pisałem nic kilka miesięcy, znowuż miałem przerwę od biegania, no dość długą.
Wiecie jak to jest, człowiek walnie dwa maratony i myśli sobie, że jest już taki super ektra, że teraz może zasiąść w fotelu bujanym i nauczać młodych, niewybieganych.

Problem zaczyna się niezmiennie o tej samej porze każdego roku - tj. na wiosnę.
Nagle okazuje się, że na fejsie ludzie których nie podejrzewałem nawet o umiejętność wdrapania się na kanapę bez podnośnika, biegają niezgorsze dystanse, podczas ja delektuję się swoją chwałą siedząc w pobliskim barze, którego nazwa kojarzy się z handlarzem starych przedmiotów.

Sęk w tym, że poniesiony falą tego pospolitego ruszenia, tej dobrej wiosennej zmiany (vide pani premier) wyszedłem na dwór, ku zdziwieniu mieszkańców całego osiedla, i zacząłem biegać.
Okazało się, że po walnięciu dwóch maratonów, zdarciu trzech par butów i spędzeniu w biegowym półświatku prawie czterech lat - wróciłem do punktu wyjścia.
Lipa niemiłosierna rzecz by się chciało.

Gdy znajoma zaproponowała mi ostatnio wspólny półmaraton, spanikowałem i pomyślałem, że czas zamontować pedały w samochodzie, bo inaczej nie nadrobię straconej formy.

Jednak zwyciężył rozsądek, postanowiłem powoli i na spokojnie wrócić do formy. Tak więc biegam sobie we wszystkie dni nie robocze (które w moim niepoukładanym świecie wypadają częściej niż tylko w weekendy, a najczęściej w poniedziałki), za każdym razem pokonując trochę dłuższy dystans.
Nie używam Garmina, ponieważ wstawianie takich treningów na Endomondo zgruchotałoby moją ciężko wypracowaną reputację :D

Zabawne z tym całym trenowanie jest to, że wystarczyło dać sobie siana na jakiś czas, a postępy same przyszły (tak, wiem, trenerzy persanalni mnie za to zjedzą), poszedłem do pracy (nie, nie jestem Junior Brand Managerem) i nagle tak się wysmukliłem, że aż wrzuciłem foto shirtless na Insta, czego nie miałem drzewiej w zwyczaju. I co w tym zabawnego? Mam wrażenie, że moje podświadome centrum dowodzenia stwierdziło, iż wyrzucanie myśli w stylu - "jesteś gruby, panny na ciebie wcale nie lecą, przestań się oszukiwać, idź na siłkę" - niezbytnio na mnie działa, więc po prostu postanowiło samo ogarnąć trochę moje ciało na zachętę.
Cóż, złapałem haczyk i wziąłem się do roboty.

Teraz po każdym bieganiu wskakuję na drążek, na którym w ciągu ostatnich kilku tygodni zrobiłem kolosalne postępy, którymi jednak nie będę się chwalił, ponieważ to postępy w stylu dziecka, które z kulania się bokiem miedzy łóżeczkiem, a kocią kuwetą przechodzi do chwiejnego stania przytrzymując się szafki na telewizor - słowem - do chodzenia, a raczej podciągania się jak należy, jeszcze sporo mi brakuje, ale i tak jest spoko.
Po tym dorzucam na dobicie się parę porcji pompek.

To jest mój plan na od teraz do później.