piątek, 31 stycznia 2014

Biegaczowi wiatr w oczy

Tak, czas się trochę pożalić. Oczywiście nie w gimbostylu na temat beznadziejności świata i tego, że mama mnie nie rozumie i nie chcę mnie puścić na piwak z kolegami. Dość obiektywnie potrafię ocenić, że w ostatnim czasie wiele składowych tworzy klimat absolutnie niesprzyjający moim treningom.

Po pierwsze zima. Temat rzeka. Ciekawe ile osób które naprawdę chciały zrobić coś na rzecz swojego zdrowia poległo, przez uprzejmość Pani Wiosny, która przedłuża sobie płatny urlop jak pracownik ZUSu? Niestety nasz klimat nie rozpieszcza osób które uprawiają sporty niezimowe na świeżym powietrzu. Myślę, że kolarze cierpią podobnie i cytując naszego prezydenta:



Po drugie bakterie i wirusy. Jem zdrowo, ponieważ postanowiłem tym razem zawalczyć o prawidłowość mojej homeostazy. W mojej diecie stałe miejsca ma miód, czosnek, cytryna, zielona herbata...Do tej pory się udawało, niestety w końcu doszło i do tego, że moja odporność pękła i doświadczyłem w czwartek całkowitego załamania zdrowia. Byłem chory jak pies. Jedno szczęście, że profilaktyka chyba nie poszła na marne, bo infekcja odeszła równie szybko jak się pojawiła. Niemniej jednak na dwa dni pokrzyżowała mi szyki treningowe.

Po trzecie sesja. Właściwie dopiero na dobre się zaczęła, ale zaliczenia, formalności i egzaminy zajmowały mi ostatnio masę czasu. W połączeniu z obecnością moich siostrzeńców na czas ferii mój blog został całkowicie zaniedbany za co przepraszam, ale jak to mówią: first things first. Mógłbym oczywiście wchodzi i skrobać tu parę słów codziennie, ale odkąd postanowiłem na poważnie powrócić do blogowania, stwierdziłem, że mój blog musi prezentować kontent przewyższający poziomem blog Trybsona, jeśli oczywiście takowy istnieje :D Wracając: niestety zdarzyło mi się poprzestawiać treningi przez niewyspanie, ogarnianie jakiejś pracy etc... I prawdopodobnie przyszły tydzień niestety też taki będzie. Muszę postarać się odnaleźć w bieganiu sposób na oczyszczenie umysłu w sesji, może w ten sposób zmotywuję się do pracy zarówno przy książkach, jak i na trasie.

Najgorszą dla mnie przeciwnością okazała się reakcja alergiczna na zimno (nie wiedziałem nawet, że takie coś istnieje), której dostałem w zeszłym tygodniu, jednak blog nie jest miejscem, aby pisać o takich rzeczach.

Uważam każdy z powyższych powodów, za całkowicie wystarczający, aby odpuścić sobie na jakiś czas. Tym bardziej jednak nie mam zamiaru tego robić, choćbym miał cały spuchnąć, zawalić sesję i dostać zapalenia płuc. Jest program przygotowań i trzeba go zrealizować. Kropka.

Run, or  Die.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Winter has come

Od kilku dni nic tutaj nie pisałem. Już nie prowadzę tego bloga stricte jako dziennika treningowego, no bo cóż mogę powiedzieć o kolejnym wybieganiu na 17 km? Może z wyjątkiem tego:

Czwartek, godzina 23.40, temperatura: -17˚C (w trakcie treningu), lekki wiatr.

Ustaliłem sobie zasadę, aby nie biegać poniżej -15˚C i tej właściwie się trzymam, ponieważ gdy wychodziłem, było -15 no może -15,5. Temperatura jednak o tej porze zaczęła spadać i gdy wróciłem było już wspomniane – 17.

Powiem krótko: to był najcięższy trening odkąd zacząłem biegać. Czas: 1h:47m – to o 10 min więcej niż zazwyczaj zajmuję mi ten sam dystans. Ostatnie 5 km wlekłem za sobą nogi, tak jak ojciec rodziny wlecze za sobą choinkę przed świętami.

Moja trasa to dwa okrążenia. Pierwsze z nich poszło w standardowym czasie, z normalnym tempem. Mimo to miałem dosyć. Już w połowie pierwszego kółka zacząłem w myślach rozmawiać sam ze sobą nad sensem tego treningu. Widzieliście kiedyś w filmie ten motyw z aniołem i diabełkiem koło głowy głównego bohatera? Tym razem ja miałem takie dwa komary w swoim umyśle. Jeden przypominał mi o maratonie i atakował przycisk play, puszczając main theme z Rydwanów Ognia, drugi podpowiadał żebym rzucił to wszystko w cholerę, kupił paczkę 10 hamburgerów, 4 piwa i obejrzał mecz pod kocem na bujanym fotelu.
Mmmmm… piękna myśl. Jak dawno tego nie robiłem…

Jak się domyślacie, wybrałem masochistyczną opcję dalszego runningu. O ja niemądry :D

Na drugim okrążeniu wyczerpanie przyszło już po 10 km. Endomondo podaje orientacyjną liczbę kalorii spalonych w wyniku treningu aerobowego. Po dwóch tygodniach treningów w mrozie, z dużą dozą przekonania stawiam tezę, że w takich warunkach, poza wysiłkiem aerobowym, mamy także do czynienia z wysiłkiem termicznym. Gdy wróciłem do domu byłem wyczerpany jak nigdy i… głodny jak wilk! Po obiedzie i przekąsce przed treningiem nie było śladu!!! Myślę, że do podanych przez Endo 1400 kcal można dodać jeszcze całkiem sporą sumkę, wydaną na utrzymanie ciepłoty organizmu.

Oczywiście można by powiedzieć, że taki ciężki trening na pewno wyszedł mi na dobre. No cóż, nie mogę się z tym zgodzić. W przypadku takiego wyczerpania, z każdym krokiem coraz ciężej utrzymywać odpowiednią do biegu postawę. Efektem powyższego, było pochylenie do przodu na ostatnich kilometrach. Drodzy biegacze: postawa w czasie biegu to wartość niezbywalna! Pochylona sylwetka wpływa na rozkład obciążenia na stawy, skutkiem czego, np. kolana są znacznie przeforsowywane. Chyba nie muszę dodawać, jak przykre mogą być konsekwencję dłuższego popełniania tego błędu.

Warto wspomnieć także o dość uciążliwej konsekwencji biegania w tak niskiej temperaturze; a mianowicie o nosie. Tak właśnie o nim. Mój nos, jako mój niezawodny organ pobierania mieszanki gazowej do płuc, w wyniku oddziaływania mrozu na wodę w jego wnętrzu, najzwyczajniej w świecie – zamarzał! Za pierwszym razem niemal spanikowałem, mając w głowie wizję amputacji nosa (możliwa perspektywa rozpoczęcia kariery Króla Popu wcale mnie nie pocieszała). Jednak w końcu znalazłem sposób na przywrócenie krążenia w tym nieszczęśniku. Nie będę go opisywał, gdyż była to procedura niezbyt literacka. Dla zainteresowanych – mogę się podzielić patentem na privie. Z każdym kolejnym kilometrem problem powracał jednak coraz częściej i w końcu, musiałem reanimować swój nos niemal co 5 minut.

Ostatecznie dotarłem do domu; zmarznięty, przewiany, a niektóre partie mojego ciała były, aż czerwone z wychłodzenia. Kolano bolało mnie cały następny dzień, ponadto odczuwałem ten trening przez kolejne 24 h.
Mimo warto było. Bo tak jak mówi niemal każdy doświadczony biegacz długodystansowy; w pewnym momencie, człowiek przełącza nogi na automat i zaczyna biec głową. Moja głowa płatała mi figle, w postaci fatamorgan piwa i hamburgerów, w czasie mojego samotnego biegu przez lodową pustynię. Jednak powtarzam warto było – ponieważ się przełamałem i nie poddałem. To takie kolejne małe zwycięstwo w drodze do Krakowa.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Motywacja

Dzisiejszy wpis jest odpowiedzią na komentarz z poprzedniego postu. Podejrzewam, że temat może się wydawać nieco sztampowy, ale postaram się uniknąć stylu retoryki gimbusa i przekazać kilka własnych spostrzeżeń.

Rzecz się tyczy motywacji. W taki dzień jak dzisiaj, przy kilkustopniowym mrozie, oraz wietrze który znacznie potęguje nieprzyjemne doznania termiczne, temat staje się nadzwyczaj aktualny.

Trzeba sobie powiedzieć wprost – gdy w kiosku natrafiacie na okładkę Runners World, która dużymi kolorowymi literami krzyczy: 7 niezawodnych sposobów na motywację, albo lepiej: Odpowiedz na 5 pytań i dowiedz się w jaki sposób zacząć biegać i nie skończyć po tygodniu! Itp. To mamy do czynienia z idiotyzmem. Rzeczą oczywistą jest, że tego typu czasopisma, mają ustawiony target na ludzi którzy biegają LUB chcą zacząć biegać.

Oczywiście nie ma absolutnie nic złego w powyższym, sam kupuję tą gazetę i z przyjemnością czytam, ale (wracając) trzeba powiedzieć sobie wprost: nie ma idealnego patentu na motywację.

Ja jestem osobą dla której ważna jest opinia innych, niemniej jednak dla wielu ona się nie liczy niemal wcale – to sprawia, że nasze priorytety są tak od siebie odległe, iż bodźce które mnie motywują, mogą dla takiej osoby mieć działanie przeciwstawne!

Tyle tytułem wstępu.

Jak wspomniałem chcę uniknąć tak popularnej na blogach patologii, którą sam nazywam Gimboproroctwem. Nie będę Wam dawał wykładu o motywacji, ani porad w tej materii, także nie mam zamiaru wyznaczać Wam żadnych dróg. Z prostego powodu: nie jestem ani wykładowcą AWFu, ani ekspertem – a przede wszystkim – nie jestem Alfą i Omegą.

Po prostu napiszę co mnie motywuje.

Zaczęło się od tego, że w gronie znajomych padł temat biegania, które jak wiadomo jest absolutnym top-of-the-top lifestyle’owych trendów na świecie. Znajomi dyskutowali o tym czy wystartować, czy tez nie, w biegu zaliczającym się do Grand Prix Gdyni w biegach ulicznych. Powiem wprost – nie chciałem wyjść na ignoranta, wieśniaka, czy jakiegoś opóźnionego – więc zadeklarowałem, że ja też wezmę udział. Odtąd uważałem, że moja reputacja osoby obytej w świecie (która zresztą jest głównie tworem wyimaginowanym) została obroniona.

Czasu miałem niewiele – 28 dni, aby wystartować w biegu na 10 km. Moja baza startowa, od której zaczynałem wynosiła niewiele, bo ZERO. Od dwóch czy trzech lat nie uprawiałem sportu, chyba że jako taki uznać pochłanianie litrów piwa i kilogramów kiełbasy z grilla.

Motywacją była w tym momencie presja czasu. Przypominam ponownie – to się odnosi do mnie, ponieważ są osoby które pod presją czasu ulegają całkowitej prokrastynacji. Miałem 28 dni i wiedziałem, że musze je wykorzystać w 100%, aby nie zrobić z siebie idioty.

I tu właśnie jest drugi składnik mojej motywacji – reputacja jako opinia moich znajomych na temat moich poczynań. Żeby zintensyfikować siłę tego bodźca, założyłem ten blog. Mając świadomość, że zamieściłem swoje plany w przestrzeni publicznej, presja reputacji znacznie wzrosła.

Zawody się odbyły, dostałem medal, mam parę fotek (możecie je obejrzeć po prawej :) i w tym momencie pojawiła się kolejna rzecz która mnie motywowała – chciwość, lub pazerność, ale w tym wyjątkowym przypadku całkowicie pozytywna. Chęć zdobycia większej ilości medali (w końcu pierwszy raz dostałem za coś medal!!!), zanotowania kolejnych statystyk na moim profilu w portalu dla biegaczy (+ ta świadomość – „jestem biegaczem”) Maratony Polskie napędzała mnie i kazała zapisywać się na wszystkie biegi w okolicy! Gdzieś w tym wszystkim byłem tez trochę próżny, no bo w końcu to lans, wrzucić na Facebook nowe fotki z biegu z medalem na mecie. I te komentarze „ja bym w życiu nie przebiegł tyle” – prawdziwy ocean satysfakcji.
To chyba jedyny przypadek kiedy tak chętnie mówię o swoich wadach :D

Czas na prawdopodobnie ostatni składnik mojej motywacji – chęć zrobienia czegoś naprawdę niezwykłego.
Na 10 km może pobiec każdy z Was. Jestem tego pewien. Widziałem faceta bez nogi który to zrobił! I faceta który miał z 200 kg a dotarł do mety biegu w Gdyni. Ale maraton… to już osiągnięcie na swój sposób ekstraordynaryjne.

Nie każdy z nas zna maratończyka, ja np. nie znam żadnego. To chęć dokonania czegoś z czego można być dumnym – „jestem maratończykiem” – brzmi dobrze prawda?

Takie wyzwania wymagają ogromnego nakładu pracy, ale sama duma z tego, że próbuję i podejmuję to wyzwanie zapewnia mi pokłady motywacji, dzięki którym dziś po raz kolejny wyjdę biegać, mimo że najchętniej zawinąłbym się w kołdrę i został w łóżku.

Co mi daje kopa? I co może spróbować zastosować u siebie każdy?

  1. Presja czasu – zapisz się na zawody, zanotuj kiedy się odbywają i odliczaj dni, pamiętaj że każda zmarnowana okazja do treningu to większe prawdopodobieństwo porażki. To jak egzamin, tylko że tym razem piszesz go dla siebie
  2. Reputacja – powiedz swoim przyjaciołom i rodzinie, że będziesz na najbliższym biegu. Głupio będzie się wtedy poddać, no bo co im odpowiesz gdy zapytają: „jak tam bieg”? Wymówki typu bolała mnie stopa, musiałem się uczyć, nie miałem czasu – to dobre w podstawówce
  3. Apetyt na sukces – nie ma sensu tłumaczyć, jedź na zawody, pobij życiówkę i zdobądź medal – zapewniam, że pojmiesz od razu o co chodzi
  4. Elitarność – dołącz do tej kilkuosobowej grupy ludzi, którzy mogą wrzucić na Facebook coś więcej niż samojebki i zdjęcia stołu po imprezie. Pierwsza fotka ze znajomymi z biegu – to jest coś!
  5. Powód do dumy – gdy wszystkie powyżej już Cię nakręcą i zapewnią jakąś regularność, czas zrobić coś dla siebie. Następnym razem gdy wyprzedzi Cię motor pomyśl: Ty możesz jechać szybciej, ale gdy skończy się paliwo staniesz w miejscu, a ja będę dalej biegł.


Zakończę ten elaborat cennym spostrzeżeniem odnośnie motywacji:

Motywacja to tylko początek :)

niedziela, 19 stycznia 2014

Tułowie to podstawa

Wiatr i mróz skutecznie odstraszył mnie i moich siostrzeńców od biegania dzisiaj (ich co prawda trochę bardziej, no ale nie będę zwalać na mniejszych :).
Tak więc nieco poprzestawiałem i dzisiaj zrobiłem dzień siłowni.

Nie ma sensu rozpisywać całego programu ćwiczeń, bo to klasyczny FBW (full body workout) z podstawowymi ćwiczeniami na najważniejsze partie mięśni.



Ten animowany pan o wyjątkowo przezroczystej skórze na brzuchu, jest Ewą Chodakowską wśród kaloryferów (tych obecnych i tych które dopiero się kształtują będąc na razie na poziomie bojlera).
Tak poważnie to wspominam o tym, bo jest to bardzo popularny zestaw ćwiczeń prezentowany w formie filmiku fitness na YouTube który zajmuję 8 minut dziennie i daje zadowalające efekty, jak na tak niedługi czas.
Piszę o tym w kontekście biegania, bo aby utrzymywać przez dłuższy czas, odpowiednią - ergonomiczną - postawę należy wzmacniać tułowie. Przy innej okazji napisze o treningu pleców, a tymczasem wrzucam filmik ze wzmiankowanymi workoutem (:


To jest "level 1" - dla wytrwałych polecam z tej samej serii także 2 i 3 :)

Enjoy!

sobota, 18 stycznia 2014

Różnorodność to podstawa

Mam swój plan przygotowań, ale w obliczu nadarzającej się okazji postanowiłem nieco urozmaicić dzisiejszy trening, o czym poniżej napiszę.

Podobno różnorodność w treningu pomaga chronić przed kontuzjami - to prawda numer 1.
Zaś prawda numer 2 - że trening trzeba czynić ciekawszym, żeby nam nie obrzydł.

Połączyłem te obydwie rzeczy za pomocą tego pojazdu:


Sanki, kawałek liny holowniczej i pas stabilizacyjny. Na to posadzony siostrzeniec i można iść biegać :D

Jako że moi siostrzeńcy na ferie przyjechali do mnie, postanowiłem zaburzyć przygotowania i zrobić siłę biegową. Klasyczny pomysł z ciągnięciem za sobą opony zmieniłem na sanki i w ten sposób zostałem... koniem :D
Pobiegliśmy kółko po okolicznym lesie, niestety nie wiem jaki to był dystans, bo endomondo nie złapało GPSa ;/

Po drodze spotkaliśmy prawdziwy kulig konny (bo biegłem trasą jakiejś firmy kuligowej), którego uczestnicy chcieli żebym to ja ich pociągnął dalej :D Myślę że mógłbym sprawdzić się w roli konia, od strony pociągowej, mam jednak wątpliwości czy dałbym radę walnąć taką kupę w biegu - a przecież bez tego nie może być porządnego powozu :D

Jutro idę znowu, postaram się wrzucić jakieś foto całego zaprzęgu :D

piątek, 17 stycznia 2014

Basen się kończy, zima się zaczyna

Wczoraj biegałem już drugi raz po oblodzonej promenadzie nad Jeziorem Karczemnym. Wiadomo, że nalezy uważać, aby nie wywinąć malowniczego orła, zgodnie z tym myśleniem biegłem pierwsze okrążenie dość powoli. Jednak już na drugim pozwoliłęm sobie przyśpieszyć i leciałem całkiem normalną prędkością i jak widać udało mi się przeżyć  :D

Rozgrzane podeszwy butów topiły lód, więc zostawiałem za sobą ślad jak ślimak... ognisty ślimak. Jak Turbo (btw polecam film - świetna familijna bajka :)

Postanowiłem wczoraj spróbować nowej konfiguracji ubioru - w obliczu 4 stopni mrozu i dosyć porywistego wiatru. Użyłem po raz pierwszy mojej bielizny termoaktywnej z Lidla. Od pasa w górę było całkiem spoko, założyłem na wierzch bluzę z kołnierzem ze stójką (tak to się nazywa? :P ) i było chłodno - czyli optymalnie bo później się rozgrzałem. Co prawda lodowaty wiatr prawie odmroził mi brzuch, ale no cóż... przy takiej powierzchni wiatr ma gdzie hulać :D
Natomiast na nogi założyłem na bieliznę grubsze dresy i mimo, że nie miały żadnego docieplenia, było mi zdecydowanie za ciepło.
Wniosek jest następujący: bieliznę termoaktywną zostawię na naprawdę niskie temperatury.

Dzisiaj jestem po przedostatnim basenie, który dał mi potężny wycisk, głównie za sprawą kilku długości stylem motylkowym, którego nie opanowałem za grosz. Moje umiejętności na razie dyskwalifikują mnie z triatlonu, jednak dzięki zaangażowaniu dostałem 5tkę w ostatnim semestrze zajęć, a to oznacza, że 3 semestr z rzędu mam co najmniej jedną bardzo dobrą ocenę w indeksie :D

Na koniec mam link do artykułu, który powinien zainteresować biegające, próbujące biegać, lub myślące o bieganiu Panie :)


środa, 15 stycznia 2014

Na trasie zimno, na siłce gorąco

Od niedzieli nie zaglądałem, ale te raczej dobrze. Nie ma co spamować, gdy nie ma o czym pisać.

Niedziela i poniedziałek okazały się dniami wolnymi od pracy. O tyle o ile w niedziele zazwyczaj robię sobie przerwę (niedzielna praca w g%^no się obraca), poniedziałek niestety obfitował w awaryjne sytuacje i siłownia musiała zaczekać aż do dzisiaj.

Wspominając wczorajsze bieganie, warto odnotować kilka rzeczy:

  1. Pierwszy mroźny trening w A.D. 2014
  2. Czas o kilka minut gorszy - musiałem uważać na to aby nie wywinąć pokazowego orła
  3. Według Endomondo, awansowałem na status Jezus w bieganiu, a oto dlaczego:

Jak widać trochę cheatowałem i z lenistwa uciąłem sobie 2 km :D
Prawdopodobnie to przez pogodę, uważam tak ponieważ zanim ruszyłem w drogę kilka minut czekałem, aż telefon znajdzie sygnał GPS. W ten sposób po raz pierwszy manualnie poprawiałem trening w Endo.

Cała ta sytuacja przypomniała mi o tym, że wśród biegaczy tworzą się pewne podgrupy. Ot chociażby podział na krótko, średnio i długodystansowców. Albo na terenowców i asfaltowców i tak dalej i tak dalej... Ale odnośnie sytuacji z Endo, przypomniałem sobie o pewnej absolutnie ekstraordynaryjnej grupie biegaczy, nie ma sensu wiele mówić, zobaczcie sami:



Usain Bolt mógłby im pozazdrościć i... sam spróbować :D

Wracając do tematu: dzisiaj kolejna siłka. Mój sprzęt zlokalizowany jest w piwnicy, która z zasady jest mniej dogrzewana niż mieszkanie. Mimo to musiałem dziś otwierać okno na zamrożony świat, aby nieco się ochłodzić. Chodzę na siłownie nie od wczoraj, mimo że moje treningi nigdy nie były wystarczająco regularne, to mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że od czasu do czasu zaglądam tam od lat.
Ale dopiero przygotowania do maratonu zmotywowały mnie do naprawdę solidnego treningu.
Pierwszy raz z zegarkiem na ścianie (prawie jak w ręku) robię przerwy nie dłuższe niż 60 sekund i pierwszy raz mogę z dumą powiedzieć: NIE MA OP%$^&*LANIA SJE!

Co do programu treningu to zamieszczę wkrótce w notce, ta już chyba jest wystarczająco wypełniona :)

"...and it runs on water man!" - Steven Hyde


sobota, 11 stycznia 2014

Skarpety non olet?

Dziś na treningu zrobiłem ostatnie w tym tygodniu 15 km i w ten sposób zakończyłem tydzień rekordowym kilometrażem - zrobiłem łącznie 54 kilometry w 6 dni :) To oznacza tylko jedno: przygotowania do Maratonu ruszyły pełną parą.

Niestety, po pierwszym treningu na nogi, przeprowadzonym w ramach czwartkowej siłki, odezwała się stara kontuzja kolana. Boli nieznośnie i nie widać na horyzoncie poprawy, zwłaszcza, że jutro kolejna sesja na siłowni. Po Maratonie, znów pójdę do lekarza, ale tym razem nie do lokalnego szamana, tylko postaram się poszukać specjalisty. Do tematu kolana zapewne będę powracał.

Wracając do dzisiejszego treningu, pokrótce opiszę wnioski; bieganie rano/koło południa to kicha. Mieszkam w miasteczku, które liczy sobie 15 tys mieszkańców, nie przeszkadza to jednak w tym aby w ciągu dnia przejeżdżało jego ulicami z 15 tys samochodów, a chodnikami przechodziło z 15 tys ludzi. Zero spokoju, postoje na światłach i to dziwne wrażenie, że ludzie się na Ciebie patrzą bo biegasz.
To ostatnie mi nie przeszkadza, bo powtarzam sobie jak mantrę:

nie ma nic dziwnego w tym że biegam, dziwne jest to, że Ty NIE biegasz

Poza tym, wieczorem po całym dniu różnorodnych aktywności, jestem jakiś bardziej sprężony... Rano zawsze mam wrażenie, że moje ciało jest zaspane, a mięśnie jakieś sztywne. Dzisiaj dopiero na 6 kilometrze pozbyłem się tego wrażenia.

Na plus: mała dziewczynka w wózku spacerowych, prowadzonym przez babcię, pomachała mi :)
Ja oczywiście odwzajemniłem ten 'pomach' :P Najzabawniejsze w tej sytuacji było to, że mała entuzjastka biegania nie zaczęła machać mi tak jak można by się spodziewać po dziecku, a więc w stylu zwycięzcy Familiady. O nie! Mała uniosła dłoń w geście pełnym godności, niczym kierowca ZKMu :D

DOBRA, czas nawiązać do tytułu. Jako, że mam już serdecznie dość bawełnianych skarpet i tych typu frota, które na deszczu nasiąkają gorzej niż gąbka w reklamie Pura, postanowiłem zainwestować w skarpety.
Początkujący biegacz myśli o sprzęcie do biegania zazwyczaj w ten sposób: Buty i opaska na ramię na smartfon. I tyle. Z czasem jednak biegacz idzie do sklepu sportowego w którym sprzedawca uświadamia mu, że to co stanowi ostatnią linię obrony stopy przed butem, również jest nie bez znaczenia. W ten sposób dochodzimy do tego śmierdzącego palącego problemu.

.Świat skarpet stawia nas przed wyborem: Skarpety Addidas - 86 zł za parę, albo skarpety marki Kalenji (czyt; marki Decathlon) za 12 zł od 3 par. W całej swojej ignorancji postawiłem na te drugie.

Opis produktu znajdziecie na stronie DECATHLONU.
Znalazłem w internecie, dwie recenzje tych skarpet i pomyślałem czy by nie zrobić własnego testu. Wtedy jednak dotarła do mnie istotna rzecz: TO SĄ SKARPETY, a nie samochód osobowy, wyobraźcie sobie mój wpis na ich temat:
Jestem po pierwszym dniu testów produktu znanej marki Kalenji (znanej bo najtańszej). Po zrobieniu w nich 20 km stwierdzam, że zapewniają mi komfort jakiego oczekiwałem (to znaczy, że nie zauważyłem, że mam je na nogach). Skarpety pokrywają skórę stóp od palców aż po kostki i nawet 3 cm powyżej niej! (again; to są cholerne skarpety, właśnie na tym polegają) Polecam wszystkim ten atrakcyjny produkt, który zapewni Wam  satysfakcję, nawet w sytuacji dyskomfortu wonnego ( gdy będą Wam waliły po treningu spocone płetwy).

Jak widać pomysł dość niedorzeczny. Niemniej jednak ich wyjątkowość polega na braku dodatków bawełny, co w przypadku biegania jest akurat bardzo korzystne. Wyglądają także na przewiewne. JAk wspomniałem, daruję sobie "test", ale nie omieszkam wspomnieć w kilku słowach czy jestem zadowolony z tego zakupu.

Wytrwałym gratuluję dotarcia do końca i życzę miłej niedzieli :)

piątek, 10 stycznia 2014

Ciężko z tą dietą

Składniki:

  • makaron spaghetti
  • ser
  • 4 parówki
  • 2 kiełbasy
  • 3 pomidory
  • czosnek
  • sos meksykański Dawtona
  • cebula
  • bazylia i oregano
Oczywiście ta potrawa jest banalna i rzecz jasna uprościłem sobie sprawę. Sos meksykański można (i warto by było) zastąpić własnoręcznie zrobionym, tak jak np TEN,

Tak czy inaczej; kroimy kiełbasę i wrzucamy na mały ogień na patelnię, nie trzeba dodawać oleju, wytopi się z kiełby. Dorzucamy pokrojoną cebulę (pół wystarczy) i smażymy aż się zeszkli. W tym czasie kroimy pomidory w kostki. Zalewamy kiełbasę sosem i wrzucamy pomidory (razem z środkami!). Wyciskamy 3 ząbki czosnku i wrzucamy razem z pokrojonymi parówkami, żeby się gotowało. Nastawiamy makaron i ucieramy ser. No i to wszystko.

Nie jest to bioway, ale jest smaczne, z warzywami i w sumie zdrowe :)

Dzisiaj mam czas na takie notki, bo daję swojemu obolałemu kolanu odpocząć. Dość się dziś nakulałem po Skwerze, czołgając się na basen. Pewna aktywność została zatem zaliczona.

Do maratonu nie będę miał możliwości odwiedzić ortopedy, a nie mam zamiaru rezygnować z ćwiczeń wzmacniających, więc chyba będę musiał zaopatrzyć się w kulę i zasuwać jak House.

Kto wie? Może zacznę dostawać medycznych olśnień?

środa, 8 stycznia 2014

Na YouTube wszystko wydaje się proste

Podjąłem się dzisiaj treningu siłowego. Mój plan treningowy (który istnieje w mojej głowie, jednakże nie mogę go wciąż zmaterializować na papierze) zakłada pracę na siłowni, aby wzmocnić korpus, poprawić stabilizację stawów i spalić nieco kalorii.
Ponadto: "kompletny biegacz, to silny biegacz", a zróżnicowanie bodźców oddziałujących na mięśnie pomaga chronić je przed kontuzjami.

Po tym jak przez pewien czas miałem rozbrat z siłownią, dzisiaj się dopiero poznawaliśmy na nowo... Ja i ciężary :D Dlatego dzisiaj sobie odpuszczę pisanie o tym treningu, a wspomnę jedynie o dwóch ćwiczeniach które były dla mnie nowością, a które sprawiły mi niemały kłopot.

Martwy ciąg na jedną nogę
Poniżej zamieszczam filmik z YouTube ukazujący technikę wykonania tego ćwiczenia:


No i niby wszystko pięknie i ładnie, ale weź to człowieku zrób! Koleś buja się tu z wdziękiem uczestnika programu Taniec z Gwiazdami, natomiast ja przypominałem raczej kogoś z Warsaw Shore pod koniec imprezy.
Bujałem się na boki, plecy miałem w koci grzbiet, łapałem się szafek żeby się nie przewrócić... ehh, szkoda gadać. Niemniej jednak nie poddałem się i mimo tego, że wciąż daleko mi do ideału to w ostatniej serii byłem już dość stabilny.
Jeśli ktoś chciałby spróbować tego ćwiczenia, to mogę udzielić wskazówki: należy się skupić na prostych plecach i na tym, aby noga zakroczna była w linii z korpusem, tak aby wyglądać jak gość z filmiki - jak wahadło. To pomoże utrzymać równowagę.

Bułgarski przysiad dzielony
Jak poprzednio wrzucam filmik, który prawdopodobnie spodoba się paniom, bo Scott ma sylwetkę Achillesa. Panom też powinien się spodobać (not gay!), ponieważ facet na swoim profilu pokazuję ćwiczenia, wytykając najpopularniejsze błędy.



Kiedy zabierasz się do powtarzania ćwiczeń za kimś takim jak Scott od razu ci się wydaję, że pójdzie tak łatwo jak jemu. Niestety, jest w tym tyle samo prawdy ile w stwierdzeniu, że od robienia Skalpela, wyrosną Ci cycki takie jak u Chodakowskiej.
Instruktor opowiada sobie swobodnie o tym co mogę zrobić z rękoma, podczas gdy ja mam nieco bardziej prozaiczny problem: jak do diabła on to robi, że stopa nie spada mu z ławki?! Ja tu się się wykręcam i przekręcam i kiedy on już dawno skończył, ja dopiero obczaiłem jak stawiać stopę na ławce, tak żeby nie skręcić sobie kostki... Potem przechodzę do drugiej nogi i... sytuacja się powtarza! Dramat... na prawą nogę było mi ciężej niż na lewą.
W tym przypadku nie mogę się pochwalić sukcesem, ale cóż, na następnym treningu spróbuję ponownie.

Tymczasem pozostawiam Wam możliwość przetestowania tych ćwiczeń na własnych nogach :)

Napakowany Bolt, wychudły Kipsang

Ciekawy filmik przedstawiający różnicę pomiędzy maratończykiem a sprinterem. Wyjaśniający skąd te różnice się biorą i na czym polega praca szybki i wolnych włókien mięśniowych :)
Click:


wtorek, 7 stycznia 2014

Początek roku bywa ciężki

Tak... Po okresie świątecznym, w którym treningi były umiarkowane, żywienie przesadne i z punktu widzenia biegacza - wszystko było złe - powrót nie jest łatwy.

Wczoraj miał być pierwszy pełnowymiarowy trening w tym roku, ale sam fakt, że miałem urodziny, nie zapewnił mi żadnej taryfy ulgowej. Mięśnie płakały, piszczele skrzypiały, a na domiar złego potknąłem się i boleśnie poprzekręcałem sobie stawy. Po 8 kilometrach, poddałem się i wróciłem do domu.
Nie byłem z tego rzecz jasna zadowolony, ale nie można nic na siłę, zwłaszcza w bieganiu.

Dzisiaj wieczorem odbiłem to sobie :)
Zrobiłem swoje zwyczajne 15 km (ponad) z tempem 5:48 min/km. Czułem się całkiem dobrze, myślę że to zasługa dość solidnej rozgrzewki która nadzwyczajnie zajęła mi prawie 20 minut.
Jednak gdy na Endomondo spojrzałem na międzyczasy poszczególnych kilometrów to widać, że wciąż wracam do formy, ponieważ tempa były bardzo nieregularne. Od 6:10 do 5:15; zaś wykres przypomina łagodną sinusoidę, ze skracającym się wraz z dystansem okresem.

Niemniej jednak, przygotowania ruszyły, a to najważniejsze. Jutro czas na siłownię!

Run Forrest!

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Cracovia Maraton

Cześć!
Wraz z nowym rokiem postanowiłem powrócić do prowadzenia swojego internetowego dziennika treningowego, jaki stanowi ten blog. Zrobiłem to jednak nie bez powodu. Powodem jest moje największe postanowienie noworoczne, a mianowicie:

Uznałem za logiczne, iż kolejnym krokiem mojej biegowej zajawki powinien być królewski dystans 42195m.

Oczywiście mogłem wybrać nieco łatwiejszy wariant i jechać na Maraton Solidarności do Gdańska, ale postanowiłem uczynić "mój pierwszy raz" niezwykłym wydarzeniem. Przy okazji pozwiedzam Kraków, chociaż podejrzewam, że wracając drugim brzegiem Wisły będę miał już wszystkiego dosyć.
Mam zamiar dać z siebie wszystko i nie tylko dobiec do mety, ale osiągnąć pewien wymarzony wynik, który jednak pozostawię dla siebie, jako tajemnicę przygotowań.

Jestem w trakcie rozpisywania planu treningowego, obejmującego IV etapy budowania siły, w czasie których jednocześnie będę powoli budował wytrzymałość.
Ostatni zeszłoroczny trening na którym zrobiłem 28 km pokazuje, że jestem w nie najgorszej formie, więc mogę się skupić na spokojnym budowaniu formy, bez większej presji czasu :)

Maraton startuje w niedzielę, 18 maja 2014 roku, o godzinie 9.30 na Rynku Głównym w Krakowie.
Mój numer startowy to:
2847

niedziela, 5 stycznia 2014

2013


Wracam po dość długiej przerwie, aby życzyć wszystkim powodzenia w nowym roku :)
Aby było tematycznie, wrzucam zdjęcie tartanu (życząc sobie żeby położyli go na kartuskim stadionie).

Długo mnie nie było tutaj na blogu. Posypały mi się kolokwia i miałem masę pracy (tak, nawet na moim kierunku trzeba coś robić, ot choćby ściągi :D ), a gdy ta przerwa się przedłużyła - mea culpa - odechciało mi się prowadzić bloga.

Ale bynajmniej nie odechciało mi się trenować!! Wręcz przeciwnie, do końca roku kipiałem biegowym zapałem. Właśnie kończę noworoczny 5 dniowy urlop.
Sami wiecie, Sylwester (zbyt gruby - pozdrawiam), potem poprawiny, upiłem się za wszystkie czasy. Jednak myślę, że to mi nie zaszkodzi, a wręcz przeciwnie. Mam poczucie zmarnowanych 5 dni i rwę się do pracy.

Ten kto pomyśli, że to oklepane będzie miał rację, ale chciałbym zdać raport z pierwszego sezonu biegowego 2013:

  • Przebiegłem na zawodach 97,5 km...
  • ... w 9 startach, za które otrzymałem 8 metalowych (choć nie szlachetnych) medali...
  • ... i jeden drewniany
  • Moją najdalszą wycieczką był Bieg Europejski w Olsztynie (200km)
  • Ciężko wybrać mi najfajniejsze zawody, ale najlepiej zapamiętałem trzy imprezy:
    • Wdzydzka 15 i II Bieg Oliwski - ze względu na wspólny mianownik, jakim była mordercza i pełna podbiegów trasa, która jednocześnie urzekała okolicznościami przyrody
    • Bieg św Jakuba w Lęborku, ponieważ było to wydarzenie wpisane w tradycję obchodów święta miasta. Festyn, jarmark i piękna pogoda - super było!
  • Za to organizator Kolbudzkiej 10 powinien wiosłować na galerze dokoła Kaszub. Beznadzieja.
  • Mój obecny rekord na 10K wynosi 47m:40s (Bieg Niepodległości w Gdyni)
  • Na treningach przemierzyłem w tym roku 670 km
  • Moje najdłuższe wybieganie to 28 km
  • Schudłem 6 kg i straciłem 5 cm obwodu w pasie
To oczywiście duży skrót, ale myślę, że takie sprawozdanie w zupełności wystarczy.