Dzisiaj mija dokładnie 365 dni odkąd po raz pierwszy wzułem buty do biegania i wyszedłem na szlak.
Pierwszy post na bloguZaczęło się od tego, że podpuszczony nieco przez znajomych, zapisałem się na Nocny Bieg Świętojański. Pisałem już o tym na blogu, ale przypomnę pokrótce; miałem do biegu 28 dni i musiałem w sprinterskim tempie przygotować formę do 10 kilometrowego biegu. Nie miałem żadnej wiedzy o treningu biegowym, więc postanowiłem improwizować. Mój pierwszy plan wyglądał następująco:
Poniedziałek, środa i piątek - bieganie, jedno kółko o długości 3 km w pierwszym tygodniu, w drugim dwa kółka - razem 6 km i co tydzień jedno kółko więcej, aż do 12 kilometrów w tygodniu pierwszych zawodów
+
Wtorek, czwartek, sobota - siłownia - full body workout - ogólnorozwojowe ćwiczenia z ciężarami, dla wzmocnienia najważniejszych partii mięśni: klatki piersiowej, pleców, barków.
i
Niedziela - regeneracja
To była prawdziwa walka z czasem - w 4 tygodnie od 3 km z ledwością, do 12 km. Trening był ciężki, ale presja czasu dała mi niesamowitą dawkę motywacji.
I tak to się zaczęło... od 3 do 42 kilometrów Maratonu w Krakowie w ciągu 358 dni.
25 maja już na zawsze będzie dniem niezwykłym, tak więc postanowiłem uczcić to. Jak można świętować rocznicę biegania? Tak, zgadza się bystrzaki :D
Pojechałem na zawody :)
Nie były to jednak zwykłe zawody, ponieważ po raz pierwszy odkąd zacząłem trenować i startować, wystąpiłem w wyścigu na 5K. Zabawne, prawda? Mam za sobą maraton, ale piątki nie zaliczyłem :P Aż do dziś. Skorzystałem z zaproszenia, w formie ulotki którą otrzymałem na jakimś evencie i zapisałem się na Grand Prix Dzielnic Gdańska :)
Tym razem cykl wystartował w dzielnicy Dolny Wrzeszcz. Naprawdę uważam, że jest to inicjatywa godna uwagi, gdyż mamy do czynienia z biegiem bez wpisowego, ale za to z elektronicznym pomiarem czasu.
Świetna atmosfera, losowanie nagród (tablet i aparat!) i ta cudowna prowadząca... :D Ludzie organizujący tego typu spotkania sportowe mają w sobie tyle pasji i radości, że ciężko się od nich nie zarazić.
Jak sami widzicie, ta wzmianka nie przypomina większości moich relacji z wyjazdów, które zamieszczam na tym blogu, ale tym razem naprawdę nie ma o czym mówić. Wczoraj świętowałem, ponieważ moja drużyna - Real Madryt - wygrała Ligę Mistrzów, no i nie ukrywając niczego... zalałem pałę totalnie :D Nie dałem rady nastawić budzika, więc kompletnie zaspałem, przez co musiałem lecieć na łeb, na szyję, by zdążyć do biura zawodów. Nie zdążyłem nic zjeść, więc we Wrzeszczu skoczyłem do sklepu po pakiet naprawczo-ratunkowy: dwa Grześki (cukier) i energy drink Rage (kofeina). Wiadomo - ciężko o gorszą opcję dietetyczną, ale wyjątkowe sytuację, wymagają zastosowania niekonwencjonalnych środków.
Skacowany niemiłosiernie, stanąłem na linii startu, jak więzień na początku Zielonej Mili u Kinga.
Bieg składał się z 3 okrążeń.
I: "Nigdy więcej nie wezmę alkoholu do ust"
II: "Te dziewczyny w różowych koszulkach, to chyba jakaś biegowa kadra Miss Polski"
III: "Na ostatnim okrążeniu muszę dać z siebie wszystko! Ups... wygląda na to, że dziś wszystko, to były te dwa poprzednie kółka"Mimo tego, że źle się czułem, to z każdym kolejnym krokiem przyśpieszałem, a na ostatnim okrążeniu, udało mi się nawet wyprzedzić kilkanaście osób.
Wiecie co się stało na mecie? Byłem zdrowy. Kac został w tyle, a Zielony znowu Uciekł =)
W taki właśnie sposób uczciłem swoją rocznicę. Jednak na tym nie koniec, chciałbym się z Wami podzielić garścią przemyśleń na temat tego co się zmieniło w moim życiu.
Wielu z Was, drodzy czytelnicy, nie biega. Dlatego rozumiem, że być może gdy idąc chodnikiem, ktoś koło Was śmignie, możecie być zaskoczeni. Jeśli chodzi o moich znajomych - rozumiem jeżeli myślicie sobie: o matko, ten znowu o bieganiu? Co on nie ma innych tematów?
Oglądacie TV, a tam znowu jakiś dwustuletni dziadek biegnie 200 km. Jedziecie autobusem, a on po raz kolejny ma objazd, bo jakaś ulica jest zamknięta przez bieg. Wchodzicie na Facebook i znowu jakiś bliższy, czy dalszy znajomy wrzuca fotki ze swoją spoconą mordą, gryząc medal pocieszenia za doczołganie się do mety. Jedziecie samochodem, a Radio Gdańsk, zamiast mówić gdzie są korki, biadoli o tym, że 100000000000000000 ludzi bierze udział w czymśtam, gdzieśtam... itd.
I pewnie myślicie sobie: what the fuck?! Co tych wszystkich ludzi tak wzięło na bieganie?
Taka moda. I powiem Wam, że jest to najlepsza moda na całym świecie i mam szczerą nadzieję, że nie przeminie nigdy, przenigdy!
Bieganie mnie zmieniło. Schudłem i jestem sprawny jak dawniej. W końcu mam jakieś zainteresowania, sport stał się moją pasją - i to czynny sport, nie ten w telewizorze. Moje marzenia o zostaniu piłkarzem, oczywiście się nie spełniły, ale teraz jestem biegaczem i co raz częściej ośmielam się mówić o sobie, że jestem sportowcem. Rzec jasna, aby uniknąć śmieszności, zawsze od razu dodaję, że amatorem. Niemniej jednak dla mnie, ten dodatek nie ujmuje prestiżu temu określeniu. Kiedy biegam po mieście, macham innym osobom na treningu, a one coraz częściej odwzajemniają to pozdrowienie. Wtedy czuję się jak mentor, wprowadzający nowych adeptów, do naszej loży szybkomularskiej :D Jeżdżę na zawody odbywające się na całym Pomorzu i wciąż widzę te same twarze. Większości z nich nie znam, ale gdy po raz kolejny widzę te same osoby, to czuję, że jestem członkiem jakiejś społeczności. Jestem Maratończykiem. Prawdziwym. I to się już nigdy nie zmieni, nawet jeśli kiedyś przestałbym biegać. W ostatnim czasie wiele się zmieniło w moim życiu i właśnie teraz, potrzebuję biegania jak nigdy. Chemia to zbiór faktów, a endorfiny naprawdę działają. Podczas biegania NIGDY nie myślę o negatywnych sprawach, nie umiem. Kiedy jestem wściekły to przyśpieszam mocno, ale ten nadzwyczajny wysiłek wyczerpuje tą złość i się uspokajam. Wracając do domu, bolą mnie wszystkie mięśnie, ale to nie jest ból który sprawia cierpienie, wpędza człowieka w marazm. Ten ból sprawia, że się uśmiechasz. Naprawdę! Myślicie, że jestem jakimś człowiekiem o niezwykłej sile charakteru? Że od roku przezwyciężam jakieś niezwykłe trudy? Oczywiście, że tak nie jest! Jestem zwykłym chłopakiem, teraz o tym wiem. Bieganie nauczyło mnie pokory, bo na 40 kilometrach nie ma miejsca na niezwykłe czyny. Ale to, że jestem zwykłym gościem, który robi coś niezwykłego, to najlepsze uczucie na świecie. I to dlatego biegam. Nie muszę ze sobą walczyć, bo z czasem pokochałem tą zabawę.
I wiecie co? Wy też ją pokochacie.
przydatny i mądry post :D
OdpowiedzUsuńDoskonale ująłeś sens i istotę boegania. Dziękuję. Sam mogę podpisać się obiema rękami pod nim. Sam zacząłem biegać w sierpniu poprzedniego roku. Terz mnie to wciągnęło i rownież miewam myśli, iż stałem się monotematyczny :)
OdpowiedzUsuńNa szczęście przyjaciele są wyrozumiali. ;)
Moim największym sukcesem jest fakt, iż zaraziłem tą pasją mojego syna. Dziś biegamy razem.
Pozdrawiam. Dzięki za post.
Ciężko pisało się z telefonu w trzęsącym tramwaju ;) Dlatego pozwolę sobie na korektę jednego ze zdań. Powinno być, zgodnie z zamysłem: Teraz mnie to wciągnęło i również miewam myśli, iż stałem się monotematyczny :)
Usuń