poniedziałek, 23 czerwca 2014

Nocny Bieg Świętojański 2

Zawody: Nocny Bieg Świętojański
Miejsce: Gdynia

Czas brutto: 48m:30s
Czas netto: 47m:02s

M-sce w kat. OPEN: 1495/6199
M-sce w kat. Mężczyźni: 1393/4281
M-sce w kat. M29: 452/1300

Oto ja - mokry od stóp do głów i to jeszcze nie z powodu deszczu.

W Gdyni kolejna ciepła noc. Co prawda nie było, aż tak ciepło jak rok temu (wtedy o północy było ponad 20 stopni!), ale około 13 stopni, to nawet trochę za ciepło.

Ale po kolei.

Na początek o samym wydarzeniu: nastąpiła pewna zmiana trasy w stosunku do poprzednich edycji, która zdaniem organizatorów, miała wpłynąć na przepustowość ścieżki. Cóż, prawdę mówiąc, biegnąc zastanawiałem się, gdzie są te zmiany, poza tym, że gdzieniegdzie biegłem w przeciwną stronę niż poprzednio :D Największą zmianą był chyba wiadukt na Janka Wiśniewskiego: biegnąc w drugą stronę w stosunku do poprzedniej wersji trasy, mieliśmy długi podbieg i krótki zbieg, co rzecz jasna odwróciło sytuację i zapewne niekorzystnie wpłynęło na osoby nielubiące podbiegów. Ja do nich na szczęście nie należę i z satysfakcją mijałem osoby z tej grupy :)

Wracając do tej przepustowości... Należy zadać sobie pytanie, czy da się z tym cokolwiek zrobić? W tej edycji ukończyło bieg 6199 osób! Kto nie bywa na imprezach masowych, ten w życiu nie ogarnie umysłem takiej ilości freaków biegnących na łeb, na szyję, wpadających na siebie i walczących łokciami o dwa kroki przewagi nad emerytem-maratończykiem po lewej, żeby zaszpanować przed blondyną endomondorunnerką z prawej.

Tak czy inaczej zostaję przy stanowisku, że Gdynia nie nadaje się na życiówki (chociaż paradoksalnie to jedyna opcja na takie próby, przez to, że jako jedna z niewielu ma trasę z atestem PZLA). Tłum niemożliwie ogromny buduje niezwykłą atmosferę tej nocy, swoją drogą podejrzewam, że to były największe ze względu na frekwencję obchody początku lata na Pomorzu. Niemniej jednak sportowo, ta impreza się kończy za pierwszą strefą startową.

Dość o wszystkim! Wróćmy do mnie! :D Tak... Zielony znowu uciekał, tym razem z Kartuz do Gdyni, niestety przed wyjazdem zahaczyłem o pub, jako że leciał (fenomenalny swoją drogą) mecz Szwajcaria - Francja na Mundialu. Tym samym wyruszyłem o godzinie 23 z hakiem, a musiałem jeszcze zahaczyć o Tokary (google it). W ten sposób, pędząc niczym Kubica (ale zanim połamał ręce i wpakowali go do Citroena) moim czarnym rumakiem dotarłem do Gdyni, która mnie samego przywitała z otwartymi ramionami, jednak dla mojej fury szykowała jedynie kopniaka w klapę bagażnika. Miejsca parkingowe były zajęte na 4 przystanki przed Batorym i po zrobieniu kółka dla obczajenia sytuacji, zdecydowałem wpakować się na jakieś podwórko. Cóż, bez ryzyka nie ma zabawy. Zdążyłem się jedynie przebrać i już musiałem biec (rozgrzewka? Taa... słyszałem coś o tym...) na Skwer. Zabawna sytuacja, leciałem prawie sprintem i gdy dobiegłem do tłumu wodzirej grzmiał już: "3... 2... 1... START" więc nie bacząc na strefy startowe, po prostu wpakowałem się gdzieś z przodu, dzięki czemu miałem elegancką pozycję wyjściową.

Ulica Świętojańska w Gdyni, którą biegnie Bieg Świętojański. Przypadek?
Co się tyczy samego startu: Jestem w całkowitej rozterce i nie wiem jak oceniać swój występ. Z jednej strony, po raz drugi z rzędu i po raz trzeci w Gdyni, nie udało mi się zrobić życiówki. To dołujące, zwłaszcza gdy jesteś typem człowieka którego napędzają sukcesy. Z drugiej zaś strony, nie mogę nie odnotować, jakże wartego odnotowania faktu: pierwsze 5 km pobiegłem w tragicznym czasie 26 minut, zaś kolejne 5 km pobiegłem w czasie o 5 minut krótszym!!! Wiecie co to oznacza? W ramach biegu na 10K, ustanowiłem swój rekord życiowy na 5K :D Drugą połowę pobiegłem świetnie i byłem z siebie dumny. Pierwszy raz wykorzystałem swoje zapasy sił optymalnie, tak że na mecie nie miałem już zapasu na finisz sprintem. Nawet Świętojańska, która jest tym fragmentem tej trasy, którego szczególnie nie lubię, nie złamała mnie. od 4 kilometra zacząłem regularnie przyśpieszać i nie przestałem, aż do momentu gdy wróciłem na Skwer Kościuszki. Przed bulwarem nadmorskim (nadzatocznym?) jakiś gość nawet skomentował mój zryw ku zwycięstwu w słowach "ty patrz, w końcu nas ktoś wyprzedza" :D Dotarłem do mety, znowu nie najszybszy z Kartuz (damn!), jednak summa summarum oceniam ten występ na plus.

Plus dlatego, że ta druga część dystansu potwierdziła sens mojego treningu. Przyśpieszenia i tempa wyraźnie odcisnęły się na moim biegu. Znaczne przyśpieszenie po kilku kilometrach nie tylko nie sprawiło mi kłopotów, ale wręcz było moją naturalną taktyką. Będę pracował nad tą metodą treningową w przyszłości.

Powyżej możecie zobaczyć filmik, który pomoże Wam poczuć atmosferę w Gdyni. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że najlepszym sposobem na wczucie się, będzie partycypacja w tym wydarzeniu w roku 2015, lub w listopadzie na Biegu Niepodległości (niestety nie nocnym).

Po biegu przyszedł czas na sprawy pobiegowe. Mówiąc to, mam oczywiście na myśli nagrodę dla zwycięzcy - złoty kebab od nie do końca złotego Turka, palił w gardło jak płynne złoto, aż popłynęły łzy, bynajmniej nie szczęścia.

Na zakończenie chciałbym podziękować tym bez których by do tego wszystkiego nie doszło (albo przynajmniej doszłoby w znacznie gorszym wydaniu), a mianowicie pani Agnieszce za umożliwienie mi wystartowania w zawodach, oraz pani Karolinie, która była dyrektorem sportowym Zielony Ucieka Team.

P.S. Zielony Uciekł przed deszczem! Ci którzy biegli 50min+ zmokli troszkę na trasie i zapewne musieli nieco bardziej uważać na bruku.

See ya!

piątek, 20 czerwca 2014

Koniec przerwy

Dziękuję na wstępie Anonimkowi, który przywrócił mnie do pionu, przypominając, że sesja już się skończyła. Co prawda nie dla mnie, bo mam jeszcze kolejną poprawę we wtorek, a potem już wakacje :)

Przerwa sesyjna, wcale nie oznaczała braku aktywności fizycznej!!

Co prawda po maratonie w Krakowie długo dochodziłem do siebie, ale gdy już się pozbierałem, wróciłem do biegania, nawet w trakcie egzaminów - chwila dotlenienia zawsze działa na plus dla umysłu.

Wracając do mojego post-maratońskiego recovery: Pierwszy tydzień, to były męki związane z moim stanem fizycznym. Musiałem dojść do siebie i zrobić sobie długą przerwę.
Potem przyszła pora na psychikę. Ukończona 42ka, dała mi poczucie spełnienia i kolejny tydzień nic nie robiłem. Na szczęście w porę przyszło opamiętanie i wróciłem do biegania.

Jednak to był zupełnie inny powrót.

Jako wielce doświadczony Maratończyk (hue hue hue), stwierdziłem, że tymczasowo nie potrzebuję elektroniki i treningowej inwigilacji i postanowiłem na naturalne, spontaniczne treningi. W tym miesiącu nie zabierałem ze sobą telefonu z Endomondo, nie działałem według schematu typu: poniedziałek-środa-piątek itp, wychodziłem wtedy kiedy miałem ochotę, kiedy była ładna pogoda, lub gdy nudziło mi się w domu/migałem się od nauki.

Niemniej jednak miałem wyznaczone konkretne zadania treningowe. Wszystkie treningi prowadziłem wedle jednego ustalonego schematu:

Rozgrzewka - 3 km spokojnego, rozgrzewającego biegu, z minimalnym przyśpieszaniem tempa - 3 km stałęgo podkręcania tempa, od spokojnego, przez szybkie, aż do maksymalnego tempa i sprintu na finiszu - kilka podbiegów i zbiegów w spokojnym tempie dla ochłodzenia
Następnie po wejściu do domu przechodziłem do II fazy:

Na zmianę seria podciągnięć nachwytem X powtórzeń w 1 serii, potem X-1 pow. i pompki na podwyższeniu; X powtórzeń w serii, potem X-5 pow. - aż do 1-2 podciągnięć i 5 pompek
Na sam koniec kilka minut solidnego rozciągania.

Całość treningu wykonuję w szybki tempie, z najkrótszymi możliwymi przerwami. Dzięki temu, solidny trening biegowo-siłowy mieścił mi się w dobre dni w czasie jednej godziny. Podczas egzaminów, czas to trójki, więc to był ogromny plus. Ponadto po takim, solidnie wykonanym programie, zasuwałem na czworakach, podobnie jak po 30 km.

Jest to część mojego nowego pomysłu: tymczasowo odwiesić maratony na kołek i powrócić do 10 km oraz zacząć startować na 5 km. Jeden taki start mam już za sobą. Postaram się nadrobić relację z tego biegu w najbliższym czasie, chociaż osoby obserwujące mój profil Zielony Ucieka pewnie widziały co nieco.


Tymczasem biorę się za gotowanie spaghetti, żeby dodać sobie kalorii przed Nocnym Biegiem Świętojańskim, którym będę startował dzisiaj o godzinie 23.59 na Skwerze Kościuszki w Gdyni. Historia zatoczyła koło - wracam do mojej Mekki.

W swoim biegowym debiucie pobiegłem tam w czasie 1h:05min - jak będzie tym razem? Zobaczymy.

wtorek, 3 czerwca 2014