Od
kilku dni nic tutaj nie pisałem. Już nie prowadzę tego bloga stricte jako
dziennika treningowego, no bo cóż mogę powiedzieć o kolejnym wybieganiu na 17
km? Może z wyjątkiem tego:
Czwartek, godzina 23.40, temperatura: -17˚C (w trakcie treningu), lekki wiatr. |
Ustaliłem
sobie zasadę, aby nie biegać poniżej -15˚C i tej właściwie się trzymam,
ponieważ gdy wychodziłem, było -15 no może -15,5. Temperatura jednak o tej
porze zaczęła spadać i gdy wróciłem było już wspomniane – 17.
Powiem
krótko: to był najcięższy trening odkąd zacząłem biegać. Czas: 1h:47m – to o 10
min więcej niż zazwyczaj zajmuję mi ten sam dystans. Ostatnie 5 km wlekłem za
sobą nogi, tak jak ojciec rodziny wlecze za sobą choinkę przed świętami.
Moja
trasa to dwa okrążenia. Pierwsze z nich poszło w standardowym czasie, z
normalnym tempem. Mimo to miałem dosyć. Już w połowie pierwszego kółka zacząłem
w myślach rozmawiać sam ze sobą nad sensem tego treningu. Widzieliście kiedyś w
filmie ten motyw z aniołem i diabełkiem koło głowy głównego bohatera? Tym razem
ja miałem takie dwa komary w swoim umyśle. Jeden przypominał mi o maratonie i atakował
przycisk play, puszczając main theme z Rydwanów Ognia, drugi podpowiadał żebym
rzucił to wszystko w cholerę, kupił paczkę 10 hamburgerów, 4 piwa i obejrzał mecz
pod kocem na bujanym fotelu.
Mmmmm…
piękna myśl. Jak dawno tego nie robiłem…
Jak
się domyślacie, wybrałem masochistyczną opcję dalszego runningu. O ja niemądry
:D
Na
drugim okrążeniu wyczerpanie przyszło już po 10 km. Endomondo podaje
orientacyjną liczbę kalorii spalonych w wyniku treningu aerobowego. Po dwóch
tygodniach treningów w mrozie, z dużą dozą przekonania stawiam tezę, że w
takich warunkach, poza wysiłkiem aerobowym, mamy także do czynienia z wysiłkiem
termicznym. Gdy wróciłem do domu byłem wyczerpany jak nigdy i… głodny jak wilk!
Po obiedzie i przekąsce przed treningiem nie było śladu!!! Myślę, że do
podanych przez Endo 1400 kcal można dodać jeszcze całkiem sporą sumkę, wydaną
na utrzymanie ciepłoty organizmu.
Oczywiście
można by powiedzieć, że taki ciężki trening na pewno wyszedł mi na dobre. No
cóż, nie mogę się z tym zgodzić. W przypadku takiego wyczerpania, z każdym
krokiem coraz ciężej utrzymywać odpowiednią do biegu postawę. Efektem
powyższego, było pochylenie do przodu na ostatnich kilometrach. Drodzy
biegacze: postawa w czasie biegu to wartość niezbywalna! Pochylona sylwetka
wpływa na rozkład obciążenia na stawy, skutkiem czego, np. kolana są znacznie
przeforsowywane. Chyba nie muszę dodawać, jak przykre mogą być konsekwencję
dłuższego popełniania tego błędu.
Warto
wspomnieć także o dość uciążliwej konsekwencji biegania w tak niskiej
temperaturze; a mianowicie o nosie. Tak właśnie o nim. Mój nos, jako mój
niezawodny organ pobierania mieszanki gazowej do płuc, w wyniku oddziaływania
mrozu na wodę w jego wnętrzu, najzwyczajniej w świecie – zamarzał! Za pierwszym
razem niemal spanikowałem, mając w głowie wizję amputacji nosa (możliwa
perspektywa rozpoczęcia kariery Króla Popu wcale mnie nie pocieszała). Jednak w
końcu znalazłem sposób na przywrócenie krążenia w tym nieszczęśniku. Nie będę
go opisywał, gdyż była to procedura niezbyt literacka. Dla zainteresowanych –
mogę się podzielić patentem na privie. Z każdym kolejnym kilometrem problem
powracał jednak coraz częściej i w końcu, musiałem reanimować swój nos niemal
co 5 minut.
Ostatecznie
dotarłem do domu; zmarznięty, przewiany, a niektóre partie mojego ciała były,
aż czerwone z wychłodzenia. Kolano bolało mnie cały następny dzień, ponadto
odczuwałem ten trening przez kolejne 24 h.
Mimo
warto było. Bo tak jak mówi niemal każdy doświadczony biegacz długodystansowy;
w pewnym momencie, człowiek przełącza nogi na automat i zaczyna biec głową.
Moja głowa płatała mi figle, w postaci fatamorgan piwa i hamburgerów, w czasie
mojego samotnego biegu przez lodową pustynię. Jednak powtarzam warto było –
ponieważ się przełamałem i nie poddałem. To takie kolejne małe zwycięstwo w
drodze do Krakowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz