poniedziałek, 27 stycznia 2014

Winter has come

Od kilku dni nic tutaj nie pisałem. Już nie prowadzę tego bloga stricte jako dziennika treningowego, no bo cóż mogę powiedzieć o kolejnym wybieganiu na 17 km? Może z wyjątkiem tego:

Czwartek, godzina 23.40, temperatura: -17˚C (w trakcie treningu), lekki wiatr.

Ustaliłem sobie zasadę, aby nie biegać poniżej -15˚C i tej właściwie się trzymam, ponieważ gdy wychodziłem, było -15 no może -15,5. Temperatura jednak o tej porze zaczęła spadać i gdy wróciłem było już wspomniane – 17.

Powiem krótko: to był najcięższy trening odkąd zacząłem biegać. Czas: 1h:47m – to o 10 min więcej niż zazwyczaj zajmuję mi ten sam dystans. Ostatnie 5 km wlekłem za sobą nogi, tak jak ojciec rodziny wlecze za sobą choinkę przed świętami.

Moja trasa to dwa okrążenia. Pierwsze z nich poszło w standardowym czasie, z normalnym tempem. Mimo to miałem dosyć. Już w połowie pierwszego kółka zacząłem w myślach rozmawiać sam ze sobą nad sensem tego treningu. Widzieliście kiedyś w filmie ten motyw z aniołem i diabełkiem koło głowy głównego bohatera? Tym razem ja miałem takie dwa komary w swoim umyśle. Jeden przypominał mi o maratonie i atakował przycisk play, puszczając main theme z Rydwanów Ognia, drugi podpowiadał żebym rzucił to wszystko w cholerę, kupił paczkę 10 hamburgerów, 4 piwa i obejrzał mecz pod kocem na bujanym fotelu.
Mmmmm… piękna myśl. Jak dawno tego nie robiłem…

Jak się domyślacie, wybrałem masochistyczną opcję dalszego runningu. O ja niemądry :D

Na drugim okrążeniu wyczerpanie przyszło już po 10 km. Endomondo podaje orientacyjną liczbę kalorii spalonych w wyniku treningu aerobowego. Po dwóch tygodniach treningów w mrozie, z dużą dozą przekonania stawiam tezę, że w takich warunkach, poza wysiłkiem aerobowym, mamy także do czynienia z wysiłkiem termicznym. Gdy wróciłem do domu byłem wyczerpany jak nigdy i… głodny jak wilk! Po obiedzie i przekąsce przed treningiem nie było śladu!!! Myślę, że do podanych przez Endo 1400 kcal można dodać jeszcze całkiem sporą sumkę, wydaną na utrzymanie ciepłoty organizmu.

Oczywiście można by powiedzieć, że taki ciężki trening na pewno wyszedł mi na dobre. No cóż, nie mogę się z tym zgodzić. W przypadku takiego wyczerpania, z każdym krokiem coraz ciężej utrzymywać odpowiednią do biegu postawę. Efektem powyższego, było pochylenie do przodu na ostatnich kilometrach. Drodzy biegacze: postawa w czasie biegu to wartość niezbywalna! Pochylona sylwetka wpływa na rozkład obciążenia na stawy, skutkiem czego, np. kolana są znacznie przeforsowywane. Chyba nie muszę dodawać, jak przykre mogą być konsekwencję dłuższego popełniania tego błędu.

Warto wspomnieć także o dość uciążliwej konsekwencji biegania w tak niskiej temperaturze; a mianowicie o nosie. Tak właśnie o nim. Mój nos, jako mój niezawodny organ pobierania mieszanki gazowej do płuc, w wyniku oddziaływania mrozu na wodę w jego wnętrzu, najzwyczajniej w świecie – zamarzał! Za pierwszym razem niemal spanikowałem, mając w głowie wizję amputacji nosa (możliwa perspektywa rozpoczęcia kariery Króla Popu wcale mnie nie pocieszała). Jednak w końcu znalazłem sposób na przywrócenie krążenia w tym nieszczęśniku. Nie będę go opisywał, gdyż była to procedura niezbyt literacka. Dla zainteresowanych – mogę się podzielić patentem na privie. Z każdym kolejnym kilometrem problem powracał jednak coraz częściej i w końcu, musiałem reanimować swój nos niemal co 5 minut.

Ostatecznie dotarłem do domu; zmarznięty, przewiany, a niektóre partie mojego ciała były, aż czerwone z wychłodzenia. Kolano bolało mnie cały następny dzień, ponadto odczuwałem ten trening przez kolejne 24 h.
Mimo warto było. Bo tak jak mówi niemal każdy doświadczony biegacz długodystansowy; w pewnym momencie, człowiek przełącza nogi na automat i zaczyna biec głową. Moja głowa płatała mi figle, w postaci fatamorgan piwa i hamburgerów, w czasie mojego samotnego biegu przez lodową pustynię. Jednak powtarzam warto było – ponieważ się przełamałem i nie poddałem. To takie kolejne małe zwycięstwo w drodze do Krakowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz