niedziela, 6 kwietnia 2014

Bieg Piaśnicki

Dystans: 10 km
Miejsce: Wejherowo - Wielka Piaśnica

Czas: 46m:17s (tempo: 4:38)

Miejsce w kat. OPEN: 116/462
Miejsce w kat. Mężczyzn: 108/368
Miejsce w kat. M29: 30/86

Pierwsze zawody II edycji Kaszuby Biegają, przyciągnęły do lasu piaśnickiego kilkaset osób. Był to VI raz, gdy biegacze z Pomorza uczcili na sportowo pamięć o pomordowanych pobratymcach. Ja sam, przyznaję ze wstydem nie znałem tej historii, tak więc przytoczę Wam fragment z Wikipedii:
Zbrodnia w Piaśnicy – szereg zbiorowych egzekucji przeprowadzonych przez okupantów niemieckich w lasach piaśnickich w pobliżu Wejherowa.
Masowe egzekucje w Piaśnicy rozpoczęły się pod koniec października 1939 i były kontynuowane do początków kwietnia 1940. Stanowiły element tzw. akcji „Inteligencja”, a ich wykonawcami byli funkcjonariusze SS oraz członkowie paramilitarnego Selbstschutzu. Historycy oceniają, że ofiarą ludobójstwa dokonanego w lasach piaśnickich padło od 12 tys. do 14 tys. ludzi. W gronie ofiar znaleźli się liczni przedstawiciele polskiej inteligencji z Pomorza Gdańskiego, a także osoby narodowości polskiej, czeskiej i niemieckiej przywiezione z głębi Rzeszy. Piaśnica stanowi największe, po KL Stutthof, miejsce kaźni ludności polskiej na Pomorzu w okresie II wojny światowej. Nazywana jest czasem „pomorskim Katyniem” lub „Kaszubską Golgotą”.
Przed startem biegu, pod pomnikiem na ulicy Ofiar Piaśnicy w Wejherowie, lokalne władze oraz delegacja biegaczy złożyła wieniec. Być może bieganie w takim miejscu może się wydawać niestosowne, ja jednakże tak nie uważam. Każdy sposób aby przekazać wiedzę o takich wydarzeniach kolejnym pokoleniom jest dobry.

Wracając do sportu: biegaczy przyzwyczajonych do tras wytyczonych na pętli, z punktu A do punktu A, w lewo, albo w prawo (chociaż może właściwsze by było powiedzenie: do przodu, albo do tyłu :P ), czekało nie lada wyzwanie, ponieważ trasa wiodła z pod wyżej wzmiankowanego pomnika do lasu piaśnickiego. Biegacze zostali odwiezieni autobusami komunikacji miejskiej miasta Wejherowa na start. Cała ta procedura logistyczna, była nieco skomplikowana, czasochłonna i niezbyt komfortowa, ale myślę, że nikomu nazbyt to nie przeszkadzało. A propos, zasłyszane w autobusie:

mmm... woń świeżego Bengaya o poranku...
Biegacze zrozumieją.

Gdy tylko ruszyliśmy, moje nastawienie było jak najlepsze. Jak widać po fotce z lewej, pełne skupienie i nastawienie na mocną dychę.
Niedługo potem moje koszmary zaczęły się materializować na jawie. Okazało się, że wcale nie będziemy biegli asfaltem, tak jak jechał autobus, ale gdzieś po kilometrze skręcamy w las. Droga była szutrowa i kamienista, mimo to dało się po niej biec bez problemu. Gorzej z podbiegami, a właściwie z jednym. Z jednym wielkim podbiegiem jakim była ta trasa. Tak przynajmniej myślałem wtedy. Teraz z chłodną głową, mogę stwierdzić, że nie było AŻ tak, jednakowość jestem bardzo ciekaw jaką różnice poziomów wskazały Garminy innych biegaczy.

Od dłuższego czasu skupiam się na długich spokojnych biegach, więc ta dyszka to było naprawdę coś. Gdy tylko pokonałem podbiegi zacząłem wyprzedzać kogo się da. Znajdowałem kolejnych "zająców", doganiałem ich i wyprzedzałem. Dysząc jak pies rozpocząłem ostry atak na ostatnich 2 kilometrach, biegnąc najszybciej jak tylko mogłem. Szkoda, że nie dysponuję międzyczasami, ale wyszedłem z założenia, że jedyną elektroniką jaką potrzebuję jest zegarek.
Przez ostatnie 2-3 kilometry cały czas szacowałem na podstawie zegarka swoje szansę na życiówkę i na wymarzone < 45 min. 1,5 km przed metą stwierdziłem, że mam szansę na < 46 min i zacząłem finisz. W jakże pięknych, łacińskich słowach podsumowałem swoje przemyślenia, gdy zobaczyłem podbieg i miękką ścieżkę na ściółce która prowadziła do mety.
Na ostatnim zakręcie (90 stopni) wychyliłem się jak motocyklista w GP, tak że mógłbym dotknąć ręką ziemi :D Ostatnia prosta, którą widać na zdjęciu to już sprint. Niestety szarżę tą przypłaciłem naciągniętym boleśnie mięśniem, kontuzja jednak okazała się niegroźna :)

Po biegu, tradycyjnie przyszedł czas na dekorację i losowanie nagród. Obydwie ceremonie są godne odnotowania i to bynajmniej z nieoczywistych powodów. Jeśli chodzi o nagrody, to oczywiście utrzymały zdecydowaną większość zawodników do samego końca uroczystości :D Gratuluję (i zazdroszczę :D ) pani która wygrała telewizor LCD. Widzicie? Opłaca się biegać :)
Przy dekoracji zwycięzców miały miejsce dwie ciekawostki, mianowicie: w jednej z kategorii wiekowych mężczyzn, 3 miejsce zajął ksiądz - to dopiero podwójne powołanie! Ciekawe do czego jest większe: do kapłaństwa czy do biegania. Najciekawsza okazała się jednak kat. 70+, ponieważ zdobywca "srebra" w tej grupie dobiegł jako... ostatni ze wszystkich :D Z kijkami, 10 min po przedostatnim biegaczu, dotarł do mety jak na rajdzie nordic walking. Niemniej jednak serdecznie gratuluję sprawności i hartu ducha. Mimo to zalecałbym raczej startować z tymi kijami tam, gdzie zezwala na to regulamin :D

Jednoosobowa drużyna ZielonyBiega ma inaugurację sezonu za sobą i ładny medal do kolekcji. Szczególnie podoba mi się to, że zamiast tradycyjnie biało-czerwonego paska, mamy tu kaszubskie barwy narodowe - czarno-żółte.

Na fanpage'u Biegat Kartuski możecie także zobaczyć jak wyszedł mi debiut dziennikarski w Piaśnicy :)

Na dziś to tyle! Lecę biegać, bo pogoda idealna. Widzimy się za tydzień w Gdyni, na Grand Prix w Biegach Górskich!

Run Forrest!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz