Miejsce: Gdynia
Czas brutto: 48m:30s
Czas netto: 47m:02s
M-sce w kat. OPEN: 1495/6199
M-sce w kat. Mężczyźni: 1393/4281
M-sce w kat. M29: 452/1300
Oto ja - mokry od stóp do głów i to jeszcze nie z powodu deszczu.
W Gdyni kolejna ciepła noc. Co prawda nie było, aż tak ciepło jak rok temu (wtedy o północy było ponad 20 stopni!), ale około 13 stopni, to nawet trochę za ciepło.
Ale po kolei.
Na początek o samym wydarzeniu: nastąpiła pewna zmiana trasy w stosunku do poprzednich edycji, która zdaniem organizatorów, miała wpłynąć na przepustowość ścieżki. Cóż, prawdę mówiąc, biegnąc zastanawiałem się, gdzie są te zmiany, poza tym, że gdzieniegdzie biegłem w przeciwną stronę niż poprzednio :D Największą zmianą był chyba wiadukt na Janka Wiśniewskiego: biegnąc w drugą stronę w stosunku do poprzedniej wersji trasy, mieliśmy długi podbieg i krótki zbieg, co rzecz jasna odwróciło sytuację i zapewne niekorzystnie wpłynęło na osoby nielubiące podbiegów. Ja do nich na szczęście nie należę i z satysfakcją mijałem osoby z tej grupy :)
Wracając do tej przepustowości... Należy zadać sobie pytanie, czy da się z tym cokolwiek zrobić? W tej edycji ukończyło bieg 6199 osób! Kto nie bywa na imprezach masowych, ten w życiu nie ogarnie umysłem takiej ilości freaków biegnących na łeb, na szyję, wpadających na siebie i walczących łokciami o dwa kroki przewagi nad emerytem-maratończykiem po lewej, żeby zaszpanować przed blondyną endomondorunnerką z prawej.
Tak czy inaczej zostaję przy stanowisku, że Gdynia nie nadaje się na życiówki (chociaż paradoksalnie to jedyna opcja na takie próby, przez to, że jako jedna z niewielu ma trasę z atestem PZLA). Tłum niemożliwie ogromny buduje niezwykłą atmosferę tej nocy, swoją drogą podejrzewam, że to były największe ze względu na frekwencję obchody początku lata na Pomorzu. Niemniej jednak sportowo, ta impreza się kończy za pierwszą strefą startową.
Dość o wszystkim! Wróćmy do mnie! :D Tak... Zielony znowu uciekał, tym razem z Kartuz do Gdyni, niestety przed wyjazdem zahaczyłem o pub, jako że leciał (fenomenalny swoją drogą) mecz Szwajcaria - Francja na Mundialu. Tym samym wyruszyłem o godzinie 23 z hakiem, a musiałem jeszcze zahaczyć o Tokary (google it). W ten sposób, pędząc niczym Kubica (ale zanim połamał ręce i wpakowali go do Citroena) moim czarnym rumakiem dotarłem do Gdyni, która mnie samego przywitała z otwartymi ramionami, jednak dla mojej fury szykowała jedynie kopniaka w klapę bagażnika. Miejsca parkingowe były zajęte na 4 przystanki przed Batorym i po zrobieniu kółka dla obczajenia sytuacji, zdecydowałem wpakować się na jakieś podwórko. Cóż, bez ryzyka nie ma zabawy. Zdążyłem się jedynie przebrać i już musiałem biec (rozgrzewka? Taa... słyszałem coś o tym...) na Skwer. Zabawna sytuacja, leciałem prawie sprintem i gdy dobiegłem do tłumu wodzirej grzmiał już: "3... 2... 1... START" więc nie bacząc na strefy startowe, po prostu wpakowałem się gdzieś z przodu, dzięki czemu miałem elegancką pozycję wyjściową.
Ulica Świętojańska w Gdyni, którą biegnie Bieg Świętojański. Przypadek? |
Plus dlatego, że ta druga część dystansu potwierdziła sens mojego treningu. Przyśpieszenia i tempa wyraźnie odcisnęły się na moim biegu. Znaczne przyśpieszenie po kilku kilometrach nie tylko nie sprawiło mi kłopotów, ale wręcz było moją naturalną taktyką. Będę pracował nad tą metodą treningową w przyszłości.
Po biegu przyszedł czas na sprawy pobiegowe. Mówiąc to, mam oczywiście na myśli nagrodę dla zwycięzcy - złoty kebab od nie do końca złotego Turka, palił w gardło jak płynne złoto, aż popłynęły łzy, bynajmniej nie szczęścia.
Na zakończenie chciałbym podziękować tym bez których by do tego wszystkiego nie doszło (albo przynajmniej doszłoby w znacznie gorszym wydaniu), a mianowicie pani Agnieszce za umożliwienie mi wystartowania w zawodach, oraz pani Karolinie, która była dyrektorem sportowym Zielony Ucieka Team.
P.S. Zielony Uciekł przed deszczem! Ci którzy biegli 50min+ zmokli troszkę na trasie i zapewne musieli nieco bardziej uważać na bruku.
See ya!