Jak zwykle odsyłam do zakładki Ostatni trening
Skoro już wiecie o co chodzi, to jak widać zrobiłem sobie dziś dość porządny trening szosowy, tempo uważam za przyzwoite, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że mam jedną sprawną przerzutkę, więc o jakiś kosmicznych prędkościach nie ma mowy. Każdy podjazd jest z kolei walką o przetrwanie.
Swoją drogą mieszkanie na Kaszubach ma dość oczywistą zaletę - jazda po płaskim jest praktycznie niemożliwa :P
Nie jestem kolarzem, ale czasami mam wrażenie, że w czasie treningów pokonuje premie górskie :P
Przed wyruszeniem w trasę, zastanawiałem się: "w prawo czy w lewo?"
Wybrałem lewo (bynajmniej nie z powodu poglądów politycznych), zostawiając sobie dwa paskudne podjazdy między Grzybnem a Kobysewem na sam koniec i uważam, że był to dobry pomysł, który mam zamiar wprowadzić do rutyny treningowej.
Podejrzewam, że wśród Was mogą znaleźć się dużo bardziej wytrawni kolarze, którzy 36 km traktują jako żart, nie trening, nie mniej jednak mi w dniu dzisiejszym dał nieźle w kość.
Tak bardzo, że gdy w domu zabrałem się za swoje uzupełniające ćwiczenia siłowe, miałem poważne problemy motywacyjne.
Na drążku wymiękłem już w pierwszej serii. (wstyd i hańba!!!) Zaś w pompkach przy 3ciej.
Jak można się domyślić, skoro jednak robiłem pompki, to i drążka ostatecznie nie odpuściłem. Kilka wdechów, kilka okrążeń korytarza... Przywołałem w myślach moją motywację, która dała mi tego małego kopa, która pozwoliła mi powiedzieć pod nosem: nie ma opcji! nie odpuszczę.
Położyłem dłonie na drążku i zrobiłem swoje.
Ani podciągania, ani pompek nie wykonałem zgodnie z planem, był to raczej słaby trening, ale nie odpuściłem.
Udowodniłem sobie dzisiaj, że moja motywacja nie jest chwilowa.
Sęk w tym, że jutro będzie trzeba udowadniać to sobie znowu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz