wtorek, 22 września 2015

Miało być o diecie, ale wyszło kazanie

Zasada zakupów: nie rób ich na głodniaka. Gdy zaś jest się głodnym - dobrze pisać notki na bzdurnych blogach, tak jak ja :)

Tak moi kochani, piszę dziś notkę z głodu, zagryzając prawym altem, który w czasach samosprawdzających pisownie edytorów tekstu stał się zbędny.

Przeszedłem na coś w stylu diety. Jeżeli czyta to ktoś z kim ostatnio widziałem się w weekend to proszę o spuszczenie zasłony milczenia.

Zacznijmy od śniadania: jak widać na obrazku po prawej - miseczka z białą papką, czyli mój autorski mix pełnoziarnistych płatków jęczmiennych, owsianych i pszennych, zalane mlekiem i z dodatkiem łyżki miodu. W sumie pycha, a najeść się można, w przypadku mojej leniwej przemiany materii, na jakieś 6 godzin nawet.

Tu warto się zatrzymać, na ciekawe spostrzeżenie: mój układ pokarmowy zdaje się dopasowywać do mojego charakteru - ja jestem leniwy, więc i przemiana materii w moim śmiertelnym ciele także. Cóż za zgoda, cieszę się, że chociaż moje flaki akceptują mnie takiego jakim jestem. Szkoda tylko że czasem mają wysrane na mnie :D

Idąc dalej, wstawiłem ostatnio na fanpage (co za niefortunne sformułowanie, widmo tego, że moi followersi mogą być mymi wielbicielami, niechybnie wpędzi mnie w destrukcyjny samozachwyt), kilka zdjęć. Jedno z nich łapcie z lewej. Dla odmiany od pizzy niejakiego Benka (który sam o sobie mówi, że jest Gruby, so no offense) począłem własnoręcznie przyrządzać strawę do pracy.
Myślę sobie tak: lubię spaghetti, ale weź się pierdziel z tym makaronem, przychodzi gość rozmienić hais, a Ty wyskakujesz spod biurka ze zwisającym z ust białym glutem, który na domiar złego próbujesz usilnie wessać do ust.
Yyyy... nope.
Zarzuciłem więc swoje ulubione kluchy i zastąpiłem je prawilnie ciapatym jak imigrant makaronem razowym, z pełnych ziarem - ma się rozumieć.
Potem przypomniałem sobie poprzednią moją przygodę z próbą pochwalenia się zdrowym jedzeniem. Wówczas zostałem zjechany przez dietonazistę który, słusznie zresztą, wytykał mi, że jak sos ze słoika to niezdrowo bo cukier, bo E666 itd. Oczywiście tenże ignorant nie docenił, że dla mnie to była zmiana z kolacji składającej się z 8 parówek, musztardy i tostowego chleba z masłem, na rzecz czegoś co sam zrobiłem, ale tak to juz jest z tymi wkręconymi.

W ogóle Ci blogerzy dietetyczni czy sportowi, są zawsze tacy kategoryczni. Ja ich nie czytam, bo mam ochotę zwrócić swoje fit warzywka gdy czytam, że moje danie jest beznadziejne bo zamiast wyrywać ananasy w Paragwaju, a potem zasuwać z powrotem do Europy robić obiad, jak Syryjczyk do Niemiec po zasiłek (wybaczcie, ten temat mi już też się znudził, ale jako blogger muszę być trendi. Ostatnio w tym duchu szukałem nawet na Wikipedii info o tym, kim jest dla polskiej historii i kraju Gimper, niestety nie znalazłem), wolę je kupić w zalewie z syropu. OLABOGA. No tak, przecież kuźwa tam jest śmiercionośny cukier i zdradliwa woda nie-żywiec-zdrój-wysokomineralizowana. To nic, że alternatywą są hamburgery.

Dlatego własnie nie lubię moich kolegów biegaczy i koleżanek fitblogerek, bo zawsze mam wrażenie, że oni są jacyś nienormalni. Jak nienormalny człowiek ma do mnie przemówić, kiedy ja sam tak desperacko chwytam się strzępów pozorów normalności, aby wyrwać choć kilka i przeczepić do siebie?

Przecież jak człowiek wstaje w niedziele, po całym tygodniu pracy, to chce rozbić jajko na patelni, zalać go olejem z 4 tłoczenia, wrzucić parówę i niech skwierczy. Potem idzie do saloonu, odpala Słowo na niedziele i czeka, aż swąd zawiadomi go o gotowym posiłku.
I nie mówię tu o jakiś robolach co to w domu żłopią piwsko i pierdzą w fotel, nie mówię tu o grubych laskach pozbawionych szans na poderwanie, bo skończyły już liceum, mówię o normalnym człowieku, który może nawet cały tydzień wsuwać VEGE, ale raz na jakiś czas mu się zwyczajnie nie chce.
Wtedy zaś blogerka modowo/fitnessowo/sportowa kiwa paluszkiem po gorillaglassie swojego dumbphone'a mrucząc pod nosem: unfollow, niewierny Tomaszu.

Dlatego prowadzę bloga w takiej luźnej formie, bo szlag mnie trafia, gdy czytam: "jak masz robić takie pompki to lepiej w ogóle nie rób" albo "a co to za dieta? Ile kalorii z dokładnością do tysięcznych? Cooooo? Bez tego to możesz sobie odpuścić dietę".

Nie k*&^%, nie.

Jeśli zastąpisz parówkę twarogiem, hamburgera piersią z kurczaka, smażone ziemniory ryżem brązowym, przestaniesz żreć tyle czekolady, chlać co 3 dzień i pić Pepsi (tak, Coca-Cola też jest do d...) to już jesteś ZAJEBISTYM fit blogerem, nawet jeśli nie jesteś fit i nie masz bloga.

Wiesz dlaczego?

Bo na Instagramie nie widać, jak ktoś wsuwa chipsy. A one to robią, tak samo jak Ty i tak samo jak ja.

A o czym miała być ta notka? Nieważne zresztą.

2 komentarze:

  1. Tak bardzo się zgadzam że już nie wiem co napisać prócz: BRAWO ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, bardzo mi miło :)
    Patryk MAX Kolonko - mówię jak jest.

    OdpowiedzUsuń