Tak jak zapowiedziałem, tak też zrobiłem. Z okazji weekendu urządziłem sobie wycieczkę po okolicy i proszę jakie ładne jajko wyszło:
Pod tytułem znajdziecie zakładkę "Ostatni trening" z garścią statystyk z Endomondo.
Przed treningiem zastanawiałem się, w którą stronę biec, ostatecznie wybrałem kierowanie się na Żukowo. Jak strasznie tego żałowałem :D Między 12tym a 19tym kilometrem zasmakowałem po raz kolejny, co oznacza stwierdzenie Szwajcaria Kaszubska. Podbieg za podbiegiem, morderczy wysiłek jeśli chce się utrzymać stałe, wysokie tempo.
Te przewyższenia jednak uniemożliwiły mi utrzymanie tempa maratońskiego, które przekroczyłem w przeliczeniu o około 6 minut.
Na moje zmęczenie złożyło się kilka czynników.
Przede wszystkim wysokość: między najwyższym, a najniższym punktem trasy, było 150 m (n.p.m.) różnicy. Oczywiście ten fakt, jest niezwykle dogodny, ponieważ biegi górskie (to może nieco za duże określenie, ale jest ta jakaś ich namiastka) są jednym z najskuteczniejszych narzędzi treningu siły biegowej.
Po drugie dystans jest wydłużony o 4 kilometry dał mi w kość, oczywiście jest to nieunikniona konsekwencja przygotowań do maratonu, niemniej jednak pierwszy trening z większym kilometrażem, zawsze jest swego rodzaju wyzwaniem.
Po trzecie powierzchnia. Po deszczach pobocza po których biegałem były grząskie, co w połączeniu z amortyzującymi butami, sprawiało, że każdy krok pod górę był jak skok narciarski. Pod koniec trasy biegłem po asfalcie, bo nie miałem siły walczyć z podłożem.
Trening zaliczam na plus i dorzucam widoczek z trasy:
Z przyjemnością informuję, że jest to setny post na moim blogu, dziękuje tym którym chce się to czytać i czasem nawet skomentować :) To bezcenne źródło motywacji :)
Jajo? Mi to bardziej wygląda na oko Saurona :D
OdpowiedzUsuńJak można przebiec taki kawał drogi bez zatrzymywania się? Zawsze będzie to dla mnie kwestia nieodgadnięta...