Dobry wieczór
Podsumowując dzisiejszy trening, miałem zamiar napisać, o tym jaki to nie był słaby dzień... że zmarnowany, że smutny, że bez sensu 'n shit. Pod koniec notki, miałem napisać, jak endorfiny z biegania poprawiły mi nastrój, po czym chciałem Wam niczym prorok wyjawić tajemnicze misterium zaj#$%^ści biegania...
Jednakże rzeczywistość lubi pisać swoje scenariusze.
Tak więc, znudzony tym jakże monotonnym dniem (za wyjątkiem nowego odcinka GoTa :D ), postanowiłem zrobić kółko przed zmrokiem. Wyszedłem bez przekonania, czekałem 5 minut, aż GPS w Endomondo raczy się przebić przez nieistniejącą warstwę chmur i ruszyłem. Swoją drogą, GPS dziś znowu coś pokiełbasił, więc w efekcie zapis mojego treningu pewnie znowu udowadnia, że jestem Jezusem i zasuwam po jeziorze. Nawet nie chciało mi się sprawdzać.
Wieczór bardzo szybko zaczął się ochładzać, a moją głowę pośród cieni drzew zaczęły spowijać coraz głupsze myśli, tak więc przyśpieszyłem dość znacznie i uzyskałem prędkość, która pozwala mi użyć sformułowania śmigałem.
W ten sposób zrobiłem kółko wokół Kartuz, na podbiegach przyśpieszając, zachęcony całkiem niezłą dyspozycją.
I do tego miejsca wszystko było normalne, a jedyną obocznością względem zwyczajnego treningu, był lekki deszczyk, który powoli się wzmagał, zachęcając mnie do przyśpieszenia i jak najszybszego dotarcia do domu.
Wtedy właśnie wbiegłem na leśną drogę. Dukt prowadzący prosto na Burchardztwo.
Otoczony z każdej strony lasem gościniec, prowadzący do zadupiastego Mordoru.
Usłyszałem muzykę. Niezbyt wyszukaną, raczej bracia Figo Fagot niż Pavarotti. Mam wadę wzroku, więc biegłem na słuch, ostrożnie, żeby w tym półmroku nie zaliczyć z kimś czołówki. Wtedy dostrzegłem kształt i zdało mi się, że ta osoba jest odwrócona do mnie plecami. Wiem, że ludzie którzy tutaj mieszkają od niedawna, stają się dość bojaźliwi w lesie po zmroku. Chcą oszczędzić tej osobie zaskoczenia, zacząłem tupać butami najgłośniej jak się dało.
Nic to jednak nie dało...
Okazało się, że to kobieta która akurat musiała się pochylać nad swym berbeciem w wózku, dokładnie w tym momencie gdy ją mijałem, przypadkowo podniosła wzrok i zobaczyła sylwetkę która pojawiła się znikąd...
-AAAAAAAaaaaaa!! - krzyknęła tak, że aż dziki poszły szukać gałęzi gdzie indziej
-spokojnie! - próbowałem nadać swojemu głosowi maksymalnie swobodny i nietrynkiewiczowski ton
-no zawał murowany! - zawołała wciąż zszokowana, jednakże już nieco rozbawiona własną reakcją kobieta
-spokojnie, w tym lesie można spotkać o wiele gorsze rzeczy... - powiedziałem tajemniczo i zniknąłem w ciemnościach.
I właśnie dlatego, warto było dziś wyjść pobiegać :)
THE END.
P.S.
Specjalnie dla Was, mam pewien bonus (bynajmniej nie BGC):
"W tym lesie i tak nie spotkamy niczego gorszego ode mnie"
OdpowiedzUsuń