Ten tydzień stoi pod znakiem nocnych treningów. Ogrom
okoliczności i niedobór motywacji, sprawiał, że w tym tygodniu wszystkie
treningi zaczynałem w okolicach godziny 23. Zarówno siłownia, jak i bieganie
zajmuje mi łącznie za każdym razem ponad dwie godziny, wliczając w to niezbędne
potreningowe czynności, takie jak rozciąganie, prysznic czy posiłek
potreningowy. W przypadku wybiegań dochodzi jeszcze rytuał, przeglądania strony
treningu w Endomondo :D
Wczoraj mimo solennych obietnic („zobaczysz! Tym razem nie
będę biegać po nocach! Wrócę do domu, zjem i od razu idę biegać!”) wyszło jak
zwykle :D Dopijając moje wapno (grr… alergia) skakałem po kanałach, ze
skarpetami biegowymi na stopach – czyt. niemal gotów do wyjścia. Jakże
niefortunną okolicznością okazała się transmisja meczu Ligi Mistrzów…
Oczywiście – obejrzę 10 min, zobaczę kto
ma przewagę i idę – po kilku minutach – KARNY! I… OBRONIONY! Co za mecz! I
to już od początku! Nie no… gdy mecz zaczyna się od karnego, to należy go
obejrzeć do końca – takie jest prawo.
Nie powiem – mecz był warty obejrzenia – ale status qou się
nie zmieniło. Znowu stałem w butach do biegania o godzinie 23, mając
świadomość, że wrócę o pierwszej, ogarnę się i pójdę spać najwyżej na 4
godziny.
Lenistwo, jest ukrywanym ojcem postępu. Także treningowego.
Tym razem tak bardzo chciałem się wyspać, że miałem myśli by odpuścić dziś.
Jednak ostatnio tak często odpuszczałem, że stwierdziłem, iż to całkowicie
niedopuszczalne, i słusznie.
Zamiast tego postawiłem na inną, mniej czasochłonną formę
treningu. Potruchtałem powoli do centrum Kartuz, w myślach planując niewielkie
kółko chodnikami. Kółko ma mniej niż kilometr. Gdy dotarłem do początku
zaplanowanej trasy, przyśpieszyłem, zacząłem wyciągać nogi, kontrolując oddech.
Zrobiłem łącznie 4 kółka, w tempie około 4:20 min/km czyli jak na moje bieganie
– bardzo szybko (dla porównania, na długich treningach mam tempo około 5:30
min/km). Robiłem to tak długo, aby nie mieć zbyt dużej zadyszki, ale by poczuć
trening w mięśniach. Wróciłem spokojnym tempem, przyśpieszając na ostatnim
wzniesieniu przed domem.
W ten sposób urozmaiciłem swoje przygotowania o pierwszy
szybki trening tempowy :) Oczywiście wynikło to po części z mojego lenistwa,
aczkolwiek myślę, że obyło się bez szkody dla mojej formy, a wręcz przeciwnie.
Po pierwsze, zyskałem godzinę snu – dzisiaj czuję się jak nowonarodzony
(relatywnie do dni poprzednich) – różnica naprawdę jest. Nie bez powodu dzień kenijskiego
biegacza funkcjonuje na zasadzie schematu:
spać, jeść, trenować, spać, jeść, spać, trenować itd. We wszystkich
możliwych konfiguracjach. Żyć nie umierać, prawda? Po drugie warto pamiętać o
zbawiennym wpływie dywersyfikacji metod treningowych na częstotliwość kontuzji.
Osoba nie robiąca nic innego poza codziennym klepaniem kilometrów, może z
ogromnym prawdopodobieństwem zaplanować sobie urlop od treningów, z powodu L4
biegacza. W końcu, z czym zapewne zgodzą się także panowie (i panie!) na
siłowniach, aby mięśnie się rozwijały, należy je stresować!
Niech się boją!!!